sobota, 22 sierpnia 2015

List do C.

Sporo czasu tu nie zaglądałam. 
Sporo się wydarzyło.
A czas nikogo nie oszczędza. 

          Prawdę mówiąc, to bardzo długi czas nie miałam czasu i siły, żeby cokolwiek tutaj napisać.
Głównie ze względu na pracę oraz inne sprawy, za które w końcu się zabrałam i do których wróciłam, ale przede wszystkim przez smutne i ciężkie przeżycia, przynajmniej dla mnie.

          31.03.2015 odszedł Przyjaciel Rodziny, ktoś, kto był z nami 17 lat, nasz kochany psincok, iskierka, psi kumpel na dobre i na złe- Czaruś. Myślałam, że z czasem będzie łatwiej przeboleć, że materialnie już go nie ma, ale jest gorzej. Teraz wszystko bez niego jest pierwsze- pierwsza Wielkanoc, pierwszy weekend majowy, pierwsze wakacje. 

         Nie dalej jak kilka tygodni temu, po przejażdżce na rowerze, usiadłam sobie na ławce i pogrążyłam się we wspomnieniach. Ciepłe i letnie wieczory z tym kochanym głuptokiem na smyczy. Łzy zaczęły kapać mi jak grochy i poczułam się jak idiotka. Z czerwonym nosem i zapłakanym japiszonem, wróciłam do mieszkania, żeby zacząć wyć i rozpaczać na dobre. Co najgorsze, ani trochę nie poczułam się lepiej, a podobno płacz przynosi ulgę. 

Nikt nie jest oswojony ze śmiercią, nie ważne czy to człowiek, czy zwierzę. Patrzenie jak odchodzi przyjaciel, z którym spędziło się dzieciństwo, było koszmarne. Zabiły go źle dobrane leki, które w rezultacie rozwaliły mu nerki. Decyzję,żeby ulżyć mu w cierpieniach, podjęła mama- opiekowała się nim do końca. Z jednej strony potwornie jej współczuję,że to ona musiała podjąć tą straszną ale i najbardziej ludzką decyzję.

Jezu, i znowu zaczynam płakać, na samo wspomnienie tego wszystkiego.
Podobno zwierzęta nie mają duszy, ale on cały czas żyje w moich myślach i wspomnieniach. Nie umiem myśleć inaczej.

Czaruśku,

Tak bardzo za Tobą tęsknimy. Za Twoimi mądrymi miodowymi oczkami, ciepłym pyskiem i śmieszną szpiczastą głową. Za Twoim nieposkromionym apetytem apetytem, i na jedzenie, i na życie. 
Tak strasznie pusto jest bez Ciebie. Nie ma Twojego koca, Twojego spokojnie śpiącego ciałka, Twoich machających we śnie łap. Tak strasznie dużo się zmieniło, odkąd Cię nie ma. 
Jedyny powód, dzięki któremu jest mi trochę lżej, to że już nie cierpisz. Nic Cię nie boli.
Nie potrafię już nic więcej napisać. Jest mi tak kurewsko źle. Nie jest lepiej, przynajmniej na razie. tak bardzo chcę wierzyć, że jeszcze kiedyś przytulę Cię i podrapię za uchem.

Trzymaj się i pilnuj swojego domku, Czaruśku.

Podobno dla faceta jest gorzej, jak umrze mu pies, niż kochanka.
Bo po kochance może bez przeszkód rozpaczać, nawet jeśli była suką, a po psie trochę wstyd.
 

piątek, 27 lutego 2015

Tak. Jestem Papuzim Maniakiem.

Żeby spiąć rzić i napisać posta, zajęło mi dobry tydzień. :) Bo ponad tydzień temu minął rok, odkąd w moich zawrotnych 34 m2 wylądowały dwie przedziwnego wyglądu istoty, które mimo swoich mikro- rozmiarów ubarwiły mi życie swoim towarzystwem. I wyglądem, bo napaćkane kolorów mają, że hoho:)

Zawsze lubiłam ptaki. Za to, że są wolne, żyją sobie gdzieś wysoko ponad ziemią. I nie mają lęku wysokości, który mam ja. :D
No i ptakom wypada mieć tęczę kolorów, co kobietom raczej nie ujdzie na sucho i zostaną oskarżone o bezguście. Perwersyjną wręcz przyjemność sprawia mi dotykanie ptasich piór. Już od dziecka byłam zafascynowana ich formą i kształtem. 

No dobra, ale ptak w domu?
Jaki rodzaj? (Nierozłączka czerwonoczelna.)
Jak sprawić by dobrze się czuł, jak się nim zaopiekować, czym karmić?
Skąd zabrać? (Ostatnim miejscem, o jakim pomyślałam,żeby je kupić był sklep zoologiczny.)
Wycieczka do hodowcy. Oczopląs. Dezorientacja.
I w końcu są. Dwa małe, łyse robale w pudełku po butach karmione ręcznie z łyżeczki. (Jednak nie czerwonoczelne. Fischera. ) Kiwi i Mango. :)
Kiedy zobaczyłam te ledwo mieszczące się w dłoni maleństwa z przezabawnymi białymi obwódkami wokół oczu, ogarnęły mnie macierzyńskie uczucia. Do dziś pamiętam strach, by wziąć je na ręce, żeby nie zrobić im krzywdy i ich nie przerazić. I świetnie pamiętam moment, kiedy chciałam pierwszy raz włożyć im pokarm do klatki, kiedy na chwiejnych nóżkach spieprzały do pudełka po butach, aż się kurzyło, a mnie doprowadzało prawie do płaczu.

Pamiętam ich nieśmiało wyglądające z pudełka ślepka. Codzienne uczenie się nowych rzeczy. Przyzwyczajanie się do głośnych dźwięków. Naukę latania. Próbowanie co raz to nowszych smakołyków. Nieśmiałe siadanie na głowie, ramionach. Słoneczne popołudnia na balkonie.


Bóg miał mega ubaw i na pewno był pod wpływem, kiedy tworzył nierozłączki Fischera.
Podejrzewam, że niechcący skrzyżował papugę z clownem. 


https://www.flickr.com/photos/davidbygott/4435593806/



Ptaki te są niezwykle inteligentne i przyjazne. W odróżnieniu od swoich kuzynek- nierozłączek czerwonoczelnych, nie są aż tak agresywne w stosunku do innych ptaków. 


Moje mimo tego, że są rodzeństwem, mają zupełnie różne charaktery. 
Kiwi- mały samczyk, od początku wydawał się słabszy, mniejszy i później nauczył się latać, jest bardzo przyjazny, towarzyski, delikatny, bardzo pogodny i pieruńsko mądry i kombinuje, jakby tu przejść bokiem obok ręki, kiedy podaje się jedzenie do klatki. Uwielbia kąpiele i swojej pierwszą odbył w talerzu z żurem, kiedy do niego wpadł. :)

Gdyby był człowiekiem, jestem pewna,że dokonałby wielkich rzeczy.^^ Mimo swoich niewielkich rozmiarów, ma wielką osobowość i potrafi być cholernie uparty. Taki Stephen Hawking trochę z niego jest :D


Kiwi :)


Druga z parki, samiczka Mango, aparycją przypomina przyblokowego dresa. Szczypie aż do krwi po uszach, wygrzebując jedzenie z pojemnika bardzo hałasuje i robi syf, przegryza kable, bardzo dużo je, lubi z rządzą mordu w oczach przewracać różne przedmioty. Jest spora i dorodna, waży więcej od Kiwiego o zawrotne 4 g :D Nie jest tak intelignetna tak jak Kiwi, ale braki w myśleniu zdecydowanie nadrabia sprawnością fizyczną. Niczym rosyjska gimnastyczka robi ewolucje na zasłonach, firankach, kablach i koralikach od rolet. Pomimo swojej ciemnej strony, po prośbie, by weszła do klatki, robi to grzecznie i bez protestów. Jako człowiek byłaby zapewne problematycznym dzieckiem z talentem do sportów, które trzeba wyciągnąć z blokowiska :D Uwielbia popołudniowe drzemki, wygląda wtedy jak zwinięty rolmops. Ma przepiękne upierzenie- w żywszych kolorach niż Kiwi. 



Mango vel Mangusha alias Szczypawa.
Uwielbiam je obserwować. Nie mogę odmówić sobie kolejnego zakupu albo zrobienia nowej zabawki do klatki. Dają mnóstwo radości, a troskę i opiekę odwzajemniają z nawiązką.
Frufry. Gupoki. Trolle. Kokosy. Kokosanki. Diplodoki. Parówki. Kuritosy. Rapitołzy.

Tak. 
Jestem Papuzim Maniakiem.

A jako papuzi maniak, po obejrzeniu animacji "Rio" i "Rio2" stworzyłam taki mały fan-art 
 postaci z filmu- ary modrej Blu. W sam raz na uczczenia pierwszego roku, odkąd Gupoki są ze mną.


Pozdrawiam.

Buzzgrow:)


wtorek, 3 lutego 2015

Glass in head

Zła, niedobra i paskudna ja, miesiąc cały tutaj nie zaglądałam, w celu innym niż przeglądanie czytelniczej listy blogów >.<  No i komputer uparł się, żeby ze mną nie współpracować, nie widzi i nie chce widzieć kiedy coś mu uparcie wpycham we wszystkie jego otwory. :) Nie, to nie. 
Poradzę sobie jakoś inaczej.
Dam sobie radę, mój komputerze.

Zima zawitała w końcu na Śląsk, pomiędzy roztopami i kolejnymi centymetrami śniegu widać, że dzień się wydłuża, jest czyściej i jaśniej.
Ale i tak, jakoś zimową chandrę mimo tego nietrudno złapać.

Nieustannie walczę ze swoją prokastynacją- takie fajne słówko oznaczające wieczne przekładanie wszystkiego na potem. Życia mi nie starczy, kurde!








Do tego właśnie nawiązuje tytuł posta.  Takie mam ostatnio szkło we gowie . 

Można się wpatrywać i posłuchać przy okazji czegoś też. -------> 
 
A Ty dokąd teraz biegniesz? :)

Bardzo miło posłuchać Fisza w takiej bardzo oldskulowej odsłonie. 


Pozdrawiam, 
Buzzgrow.


 

wtorek, 6 stycznia 2015

Hou! Hou! No.

Cześć i czołem!

Święta, święta i już po. Szkoda.

Troszeczkę spóźniony post, bo miało być świątecznie, ale właściwie dziś mamy 6 stycznia, czyli Święta u prawosławnych. Wiele się nie spóźniłam. :)

Chciałam zaprezentować świąteczną kartkę ukleconą na szybkensa dla pewnego małego, sympatycznego chłopca mieszkającego w Irlandii, jako dodatek do prezentu. :)
Wybór padł na Grumpy Cata. Kto nie kocha Grumpy Cata?!

Użyłam grubego papieru typu Canson, kartki z papieru do drukarki typu Auchan (sic!), kredek, mazaków i cienkopisów oraz ołówków o różnej twardości.
Czekam niecierpliwie, czy obdarowanemu się spodoba. Mam nadzieję że tak :)
A tak wygląda kartka.


                                           Przy oświetleniu czaderską mini lampką :)

Niestety na dole zwinął się róg podczas przyklejania i troszeczkę to widać :( 
Mam nadzieję, że całościowo kartka zostanie aprobowana :D





Pozdrawiam ciepło,

Buzzgrow.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Żywot swetra poczciwego, cz. 2

Hai hou!
Hou, hou no. :D

Coraz bardziej tracę nadzieję,że w najbliższym czasie spadnie śnieg :c Szykują się perspektywa szaroburych, paskudnych, wietrznych i ciepłych świąt. Nie cierpię tego i ustawicznie co roku mam kiepski humor. Wiem,że  nastrój nie powinien zależeć od pogody, ale pogoda też niesamowicie dodaje klimatu- ciepła i przytulności :) Na Śląsku ani płatka śniegu i muszę się z tym pogodzić.

Udało mi się natomiast własnymi "ręcyma", jak mawiał pewien pan, dodziergać jeszcze kilka precjozów ze swetra. Skoro nie ma śniegu, przynajmniej w domu warto zadbać o świąteczny klimat :D Ale nie ma bata, kolejnym poważnym zakupem z mojej strony będzie maszyna do szycia. Inaczej się wykończę :D
Znów z pomocą przyszedł mi Pinterest i znalazłam bardzo fajny pomysł na ozdobę- rękawiczki z dwoma paluchami- niesamowicie mnie rozczulają, bo sama mam bardzo podobne w wersji 1:1 ;)


Nawet  udało mi się znaleźć wstążkę  w norweskie wzory:D Osobom ze Śląska polecam pasmanterię w Galerii Katowickiej, mają mnóstwo fajnych wstążek, tylko troszku drogo :(


Ptaszory, złośliwi twierdzą że przypominają foki. Mogą być i foki :D Ale sumiastych wąsów i gigantycznych nozdrzy im brak :) Dla mnie są to bure gołębie, co robią  pult! Na głowę albo rękaw.

Tutaj zebrałam wszystkie serca, które udało mi się zrobić. Reszta została umocowana w wieńcach z poprzedniego postu. Zawisły na mojej choince. :)
Cały zastęp swetrowych aniołków. Zbyt mądrych min nie mają, ale widać,że im dobrze, ciepło i wygodnie :) Bardzo szkoda,że nie udało mi się zrobić zdjęć, podczas suszenia się skrzydeł (pokryłam je klejem magikiem i obsypałam białym opalizującym brokatem) , wyglądały jakby suszyły się w pralni ^^


A tu zbliżenie na japkę. Taki dziubas :3

Podsumowując, nawet najpaskudniejszy sweter można ponownie wykorzystać, gwarantuję,że nikt się nie pozna. 

Pozdrawiam,

Buzzgrow :)






środa, 10 grudnia 2014

Christmas wreath- wieniec świąteczny

Cześć i czołem,

Nie miałam kiedy tu zaglądać ostatnio, początek grudnia był nieco intensywny. Postarzałam się o calutki rok dnia drugiego grudnia A.D. 2014 :) :D
Z tejże okazji dostałam między innym i pulsometr, żeby ponownie ruszyć rzić z kanapy i iść znowu biegać. Przynajmniej będę wiedzieć czy mogę już wypluwać płuca, czy jeszcze nie :D Pulsometr piszczy, kiedy puls jest za wysoki albo za niski. Jak babciny ciśnieniomierz :) Mroźno i sucho za oknem, więc to dobry moment,żeby wrócić do biegania. End offtop;p

Wieniec- najbardziej uniwersalna świąteczna dekoracja, dla oszczędnych i mało tradycyjnych może spokojnie zastąpić choinkę przy małym podrasowaniu. Przyznam się,że utonęłam w pomysłach na wieniec świąteczny przeglądając Pinterest. Zwłaszcza,że obecnie można je zrobić praktycznie ze wszystkiego, począwszy od bombek a na spinkach i zniszczonej biżuterii skończywszy. 
Mnie zależało,żeby wieniec był wielorazowego użytku, żeby go móc spokojnie przechowywać. Wieńce z żywych gałązek są przepiękne i pachną, ale przeraża mnie kolejny rok sprzątania igieł z przeróżnych miejsc w domu;p Zwłaszcza, przy braku dostępu do wody, suchym powietrzu, wieniec wytrzymuje ok. tygodnia, maksymalnie dwóch, potem zostaje nieładny suchelec. Z braku dostępności innych gatunków drzew, wieńce robiłam ze świerku. Powiem jedno- niesamowicie kłuje przy robocie :D Na taki wieniec zdecydowanie będzie lepsza jodła, ma bardziej płaskie, miękkie igły i pachnie po prostu obłędnie i ma gęstsze gałązki. 
Mam zamiar zrobić w tym roku wieniec z gałązek także, ale szukam tylko i wyłącznie jodły, nabyłam także słomiane podkłady i druty, które fajnie usztywnią całą konstrukcję. 

Na razie jednak gałązki zostawiam na tydzień następny ^^

Wracając do wcześniejszego, zależało mi na trwałości wieńca. Już w październiku znalazłam na stronie 
tipy.pl genialny pomysł. Wieniec z żołędzi:) Jest mega prosty w wykonaniu, ale jego robienie najlepiej podzielić na etapy.


  •  Nazbieraj żołędzi, najlepiej jeszcze jesienią. Cało epa. Czyli całą reklamówkę. A przy okazji uważaj na dziki, bo ostatnio  nie jest problemem jest je spotkać w lesie. ;p
  • Oczyść i wysusz je w piecu, żeby nie gniły i żeby usunąć z nich wewnętrzne formy życia w postaci różnych robali. 15 minut w temp. 150 stopni powinno rozwiązać problem. A i najważniejsze- daj im wystygnąć i wyschnąć na wolnym powietrzu. Ja z własnej głupoty i lenistwa wrzuciłam je do foliowej torby zaraz po wyschnięciu i urósł na nich biały meszek ;p :D
  • Kiedy jesteśmy pewni,że żołędzie są suche, można przystąpić do właściwego działania- słomiany ring obklejamy żołędziami, jak "rybią łuskę", czyli na przemian. Trzeba uważać, bo nawet najwytrawniejszy operator pistoletu kleju na gorąco może poparzyć sobie opuszki palców ;__;
  • Trzeba dokładnie sprawdzić,czy wszystkie żołędzie trzymają się jak powinny. Lubią odpadać po pomalowaniu.
  • Przyszykuj balkon, garaż czy jakiekolwiek pomieszczenie gdzie możesz malować w spokoju i nikogo nie będziesz drażnić smrodem oparami i brudzić farbą. Przyda się folia malarska albo stare gazety. Emalia w sprayu z połyskiem w wybranym kolorze nada wieńcowi dizajnerski wygląd i zabezpieczy przed działaniem warunków zewnętrznych. W sumie taki niemalowany też wygląda super, ale mimo wszystko dobrze jest zabezpieczyć go bezbarwnym lakierem.
  • I na sam koniec, niczym szeryf grzejemy pistolet z klejem i przyklejamy co tylko chcemy, wstążki, gwiazdki, brokat, perełki. I voila!

Mnie w tym roku ilość żołędzi pozwoliła na zrobienie trzech wieńców. :)






Ten drugi już dumnie wisi na drzwiach, a pozostałe dwa są podarunkami dla bliskich osób.
Wszystkie są zrobione w kolorystyce mroźno- zimowej :) Bo śniegu narazie na próżno szukać ;p 



Pozdrawiam mroźno,

Buzzgrow ;)


czwartek, 20 listopada 2014

O włosomaniactwie czyli szaleństwie pięknych włosów

Cześć i czołem,

Dzisiaj coś z troszeczkę innej beczki a mianowicie recenzja książki, o której śmiało można powiedzieć że jest pięknym ukoronowaniem długiej pracy i była wyczekiwana przez rzesze kobiet i dziewcząt, w tym mnie. :)


Zaczęło się od forum na wizaz.pl. Szukając skutecznej i trafnej porady na temat pielęgnacji włosów najlepiej szukać było właśnie tam. Słynne forum kręconowłosych i bezsilikonowej pielegnacji przeżywało i przeżywa oblężenie. Istna kopalnia wiedzy na temat włosów- ich struktury, porowatości, ich potrzeb, składów szamponów, odżywek, masek, wcierek... 
Szczerze mówiąc sama tą wiedzę starałam się dawkować w sposób rozsądny i powolny, bo im bardziej się w to wgłębiałam, czułam, że z nadmiaru informacji zaczynają przepalać mi się styki w głowie. Dżizas... i jak ja mam się czegokolwiek dowiedzieć...

Poczułam się po prostu przytłoczona ogromem możliwości pielęgnacji i w najczarniejszych wizjach widziałam siebie spędzającą siebie po kilka godzin dziennie nad swoimi nieszczęsnymi, zabiedzonymi włosami. Czy to tak wiele chcieć podratować swoje kędziory, które się puszą, wywijają na wszelkie strony, nie słuchają się w ogóle? Ponadto otoczenie notorycznie mi dawało do zrozumienia, że lepiej mieć krótkie włosy i w ogóle po co je zapuszczać, jak tyle potem z nimi kłopotu?
  Próbowałam z koleżanką nieco zorientowaną w temacie przeróżnych zabiegów na włosy,  nowinek z internetów. Przenigdy nie zapomnę własnego przerażenia i zdziwienia podczas pierwszego laminowania swoich włosów :D.

Zaczęłam przeglądać przeróżne blogi, nie miałam pojęcia, że można tak niesamowicie wyczerpać temat pielęgnacji włosów. Można. I jak się okazuje, wcale nie trzeba być trychologiem ani dermatologiem, o fryzjerze nie wspominając. 

Przewijałam się przez przeróżne blogi, m.in. Czarownicującej i Kascysko. I trafiłam na Anwen. Miałam nieco wolnego czasu w wakacje i wstyd się przyznać, ale pomiędzy jedzeniem i spaniem czas wypełniał mi ten właśnie blog. Każdą kategorię na blogu przejrzałam po kilka razy chłonąc i systematyzując sobie już nabytą wiedzę. Na początku ogarnął mnie istny szał kupowania masek, odżywek, szamponów, olejów. Nie chcę nawet myśleć ile w przeliczeniu kosztują obecnie moje włosy :D I co? Kilka razy spektakularne efekty, innym razem zniechęcenie, kucyk rzadki jak mysi ogon, wypadanie włosów garściami. Byłam załamana. 
Dużo stresu, ciężki czas w życiu, kiepskie odżywianie i zbyt dużo produktów na włosy sprawiło,że chciałam się poddać i dać spokój moim włosom, zostawić takie jakie są, bo nie miałam zwyczajnie cierpliwości i siły. Oczekiwałam spektakularnych efektów w krótkim czasie, działając tylko od zewnątrz, co jak się potem okazało, kompletnie nie wystarcza.

Nadziei dodawały historie na blogu Anwen. Były inspirujące i motywujące do dalszej walki.
Hah, zdaję sobie sprawę, jak to głupio brzmi, bo samą mnie wkurzały kobiety nadmiernie dbające o urodę. Ale włosy długie, zadbane, naturalne, grubaśne i błyszczące to niesamowity atut. Nie te popalone rozjaśniaczem, z toną lakieru, wymyślnie ułożone przez fryzjera. Po prostu zdrowe włosy.

Jakiś czas temu nastąpił przełom. Przeglądam zdjęcia. Hmm... jakoś długie mam te włosy. Przecież ostatnio je podcinałam... i w kucyku jakoś ich więcej...
To jest mój mały sukces, który zawdzięczam właśnie blogowi Ani. :)

Dlatego też niesamowicie się ucieszyłam na wieść, że Anwen wydaje książkę. Zamówiłam ją ze sporym wyprzedzeniem, była co prawda nieco tańsza, ale dotarła do mnie grubo po premierze >.< :D (haha, zaczynam gadać jak jakaś wyznawczyni :D)
Szczerze mówiąc, troszeczkę sceptycznie podeszłam do książki, myśląc,ze będzie ona raczej folderem reklamowym niż wartościową pozycją.
Bardzo, bardzo, ale to bardzo się pomyliłam, za co szczerze i publicznie przepraszam. :)
Przeczytałam ją zaledwie w trzy wieczory i jestem mile zaskoczona i dopiero teraz czuję, że wiem, jak mam obchodzić się z włosami. Wiedza została usystematyzowana, rzetelnie zebrana i wyczerpująco napisana, zebrana z bloga została, w przystępny i jasny sposób opisana nawet dla włosowego laika. Dla mnie, "prawie" starej wyjadaczki, i tak była momentami czymś zaskakującym. Za co kolejny wielki plus. 
Książka jest bardzo ładnie wydana, (troszeczkę jak podręcznik do biologii :D) wydawnictwo jest mi  dobrze znane z nieco innej branży, bo mam od nich kilka pozycji dotyczących obróbki zdjęć i ilustracji :)
Podsumowując, mogę powiedzieć,że książka jest dla mnie bardzo przyjemnym rozczarowaniem, bo spodziewając się czegoś miałkiego i o małej wartości, otrzymałam coś niezwykle fajnego. Jedynym minusem jest dla mnie to,że nie ma w książce historii i zdjęć Ani, ale szanuję to.
Książkę czyta się lekko i jednym tchem. Coś czuję,że "Poradnik dla początkującej włosomaniaczki" będzie jednym z hitowych prezentów pod choinkę ;)
Tak więc walcie do sklepów, oblegajcie księgarnie internetowe, bo książka jest naprawdę warta uwagi. 



Pozdrawiam przedświątecznie,

Buzzgrow.


P.S. Dziergam dalej precjoza ze swetra.